sobota, 27 sierpnia 2011

Jamajska zupa dyniowa


                     Na zupę z dyni tyle przepisów, ile osób lubiących i zupy, i dynie. Mam także swój, dzięki któremu polubiłam to warzywo kilka lat temu i na pewno zamieszczę go przy najbliższej okazji - wszak sezon dyniowy dopiero się zaczyna! Poniższy przepis to wynik poszukiwań receptury na jakąś inną, ciekawszą zupę dyniową niż robiłam dotychczas. A przepis znalazłam na stronie dyni. ;) Dodatkowo zamiast surowej, czy obgotowanej dyni, jakiej używałam do tej pory do zrobienia zupy, za namową Oli, upiekłam dynię w piekarniku. Nie tylko o wiele łatwiej się obiera ze skórki, ale jest przepyszna w smaku!


Jamajska zupa dyniowa

Składniki:
  • 400 g pieczonej dyni (dynię upiekłam wg sposobu Oli (Moja Kuchnia) - kawałki dyni układamy skórką do dołu pieczemy 40 minut w piekarniku nagrzanym do 180°C)
  • 1 duża cebula
  • 2 duże pomidory
  • 2 łyżki masła
  • 250 ml bulionu warzywnego (użyłam warzyw do wywaru - marchewkę, pietruszkę, kawałek selera, a potem zmiksowałam z dynią)
  • 2 łyżki oleju kukurydzianego
  • 2 ząbki czosnku
  • 2 łyżeczki startego imbiru
  • 1 łyżeczka papryki w proszku
  • 2 łyżki wiórków kokosowych
  • natka pietruszki
  • spora szczypta świeżo startej gałki muszkatołowej
  • 1 płaska łyżeczka curry
  • 1 płaska łyżeczka kurkumy
  • 125 ml mleczka kokosowego 


Pomidory sparzyłam, ściągnęłam skórkę, pokroiłam w kostkę, podsmażyłam na maśle. Warzywa oraz cebulę ugotowałam do miękkości w bulionie, dorzuciłam dynię i gotowałam 5 minut. Zestawiłam z ognia, żeby lekko ostygło. Zmiksowałam na gładko. postawiłam z powrotem na lekki ogień (uwaga - może pryskać!). Czosnek starłam, wrzuciłam na patelnię z niezbyt mocno rozgrzanym olejem, dodałam imbir, kurkumę, curry, wiórki kokosowe, paprykę w proszku i przesmażałam wszystko razem kilka minut. Dodałam do zupy, doprawiłam solą i gałką muszkatołową. Podawałam z kwaśną, gęstą śmietaną, pietruszką i grzankami ziołowymi.

Zupa zgłoszona do akcji:

piątek, 26 sierpnia 2011

Prawie brownie ze śliwkami - wspólne pieczenie

                        
                  Ciasto piekliśmy wspólnie w kilkanaście osób, wirtualnie oczywiście. Przepis podała Kasia z "Gotuję bo lubię" i na jej blogu, przy okazji tego ciasta, znajdziecie pełną listę uczestników tego wydarzenia. ;)
Co do ciasta... jest przepyszne, rozpływa się w ustach, a zapach podczas pieczenia wypełnia mieszkanie jeszcze przez następny dzień. Właściwie ciasto ma same zalety, począwszy od łatwego przygotowania po długotrwałą świeżość. Ja zmodyfikowałam nieco jedynie wykończenie, które w oryginale powinno być z ciemnej czekolady. Użyłam polewy z białej;  dla kontrastu oraz z czystej sympatii do białej czekolady.


 Składniki:
* 150 g mąki
(+ ewentualnie dodatkowo do 50g - notka dla mnie na przyszły raz, bo miałam lekką mąkę i moje ciasto wyszło nieco za rzadkie)
* 150 g gorzkiej czekolady

* 150 ml mleka

* 150 g cukru

* 150 g masła

* 20 g kakao

* 1 jajko

* 2 łyżeczki proszku

* ok. 20 sztuk dojrzałych śliwek węgierek (najlepiej małych)


Polewa:

* 150g białej czekolady
 
* 50g kremówki


Do małego garnczka wlałam mleko, cukier, masło i połamaną czekoladę. Podgrzałam do rozpuszczenia składników, wymieszałam, odstawiłam, aż całkiem przestygło. Wymieszałam jajko i kakao z przestudzoną mieszanką.
Mąkę wymieszałam z proszkiem do pieczenia, wlałam mieszankę z garnka, miksowałam na szybkich obrotach tylko do wymieszania składników.
Przelałam do małej keksówki (25x19), wyłożonej papierem do pieczenia. Ciasto powinno mieć dość gęstą konsystencję, aby "uniosło" owoce. Układamy śliwki (najlepiej połówki) w cieście, tak aby były w nim zanurzone mniej więcej do połowy wysokości.
Ciasto piekłam 45 minut w temperaturze 160°C z termoobiegiem.


Uwaga: Ciasta nie wolno wyjmować z blaszki, dopóki całkowicie nie  wystygnie (musi się zawiązać, stygnąc). Ja niestety wyjęłam po ok. 2h, kiedy było jeszcze lekko ciepłe i się trochę pokruszyło.
Zimne, pokroiłam na kostki/prostokąty.
Przygotowałam polewę, rozpuszczając czekoladę w kąpieli wodnej ze śmietanką, polałam lekko tężejącą polewą kostki ciasta. 


czwartek, 25 sierpnia 2011

Kotleciki ze szpinakiem- wspólne gotowanie

                  
                          Dziś znów odsłona wspólnego gotowania z Prezydentową, czyli ze mną! ;) 
Pyza, Sylwia-Babka, Kasia , Kaja i ja robiłyśmy dziś kolejny raz wspólnie kotleciki ze szpinakiem, mojego autorstwa.
Na przepis wpadłam jakoś 2 lata temu, chciałam po prostu wykorzystać resztę szpinaku, który pozostał po grzankach. Kotlety wyszły wtedy tak pyszne, że regularnie robię je na obiad. 
Mam nadzieję, że dziewczynom też smakowały...:)
 

Składniki:
 
MIĘSO
300 g mieszanego mięsa mielonego
1 jajko
1 mała sucha bułka
1 posiekana (bardzo drobno!) cebula
1 płaska łyżka pieprzu ziołowego
1 łyżeczka tymianku
sól, pieprz 


SZPINAK 
ok. 150 g szpinaku mrożonego lub świeżego (mrożony trzeba rozmrozić przed przygotowaniem, świeży trzeba przelać wrzątkiem)
2 ząbki czosnku
1 łyżeczka oregano
1 płaska łyżeczka ziół prowansalskich
2 łyżki dobrej, gęstej kwaśnej śmietany
1-2  łyżeczki mąki
biały pieprz, sól
łyżka masła

PONADTO:
mąka do obtaczania
płatki chili lub papryka ostra
paseczki marynowanej papryki (wystarczy 1 większy kawałek ze słoika)
ser feta pokrojony w słupki/bloczki 1x1x3 cm (takie dłuższe kostki)
olej lub sklarowane masło do smażenia

Mięso mieszamy z namoczoną w mleku i lekko odciśniętą bułką oraz z pozostałymi składnikami, odstawiamy na minimum 20 min.
Czosnek siekamy (nie rozdrabniamy!), podsmażamy na maśle, dokładamy na patelnię szpinak, podsmażamy 2 min. dorzucamy przyprawy, następnie dusimy ok. 5-7 minut (nie dłużej, bo powinien pozostać jędrny). Odkrywamy, jak płyn odparuje (jeśli nie, to zwiększamy gaz na chwilkę), dodajemy śmietanę, szybko mieszamy ze szpinakiem, oprószamy mąką, mieszamy dokładnie, zagotowujemy, zestawiamy i wykładamy do miseczki, żeby całkiem przestygło.



 Formujemy placki z mięsa (jeśli jest zbyt mokre, można dodać 2 łyżki bułki tartej lub mąki) na dłoni, nieco mniejsze niż powierzchnia ręki, grubości mniej więcej 1,5 cm, nakładamy łyżkę szpinaku, na to kładziemy słupek fety i 2-3 paseczki papryki, "zamykamy" dokładnie masą mięsną, obtaczamy w mące i smażymy z dwóch stron na złoto-brązowo.

 
Podajemy z czym chcemy, makaronem, ziemniakami, kopytkami, jedynie z kaszą komponują się średnio moim zdaniem. ;)



środa, 24 sierpnia 2011

Muffiny ze śliwkami

                
            Nie ma co pisać. Zapytam tylko - dlaczego ja tak rzadko robię muffinki? Wszystko, co najsmaczniejsze widać na zdjęciach. 14 mufiinów zniknęło w niecałą dobę, nas jest dwoje, rachunek jest prosty. ;)
Przepis, lekko przez mnie zmodyfikowany, pochodzi z nru 09/2011 magazynu "Meine Familie&Ich", sąsiadował na jednej stronie z owym pysznym serniczkiem, który tak się podobał. Ale muffiny jeszcze przewyższają go smakiem, zapewniam.



Muffiny ze śliwkami


 Składniki:
  • 400 g wydrylowanych śliwek, pokrojonych na połówki
  • 250g mąki
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 150 g cukru
  • 2 cukry waniliowe (16g)
  • 2 jajka
  • 100 ml oleju słonecznikowego
  • 250g maślanki
Lukier:
  • 150 g cukru pudru
  • 2-3 łyżki soku wyciśniętego z pomarańczy

Nagrzałam piekarnik do 160° (piekłam z termoobiegiem, bez termoobiegu trzeba piec w temperaturze 180°). Składniki suche (mąkę, proszek, cukier zwykły i waniliowy) wymieszałam w jednej misce, mokre (maślankę, olej, jajka) w drugiej. Do mieszanki mącznej wlałam mieszankę maślanki, jajek i oleju, krótko zmiksowałam, dodałam połówki śliwek, wymieszałam krótko i wypełniłam papilotki, ułożone w zagłębieniach blaszki, prawie do pełna (nie szkodzi, jak urosną większe). Piekłam 30 minut.
Cukier puder wymieszałam z sokiem pomarańczowym. Lekko ostudzone muffinki dekorowałam lukrem.

Karkówka na dziko

              
                 Karkówka powstała po moim marnym grzybobraniu. Na szczęście znalazłam parę grzybków (dosłownie 8 sztuk!), z których udało się zrobić tradycyjny sos grzybowy. Użyłam go do prostej, tylko lekko przyprawionej karkówki. Danie powstało spontanicznie, ale już wiem, że z pewnością je powtórzę, bo było przepyszne... Kiedy tylko nazbieram więcej świeżych grzybów! :)
Niestety, niechcący wykasowałam zdjęcia, cudem jakimś to jedno się ostało, a szkoda, bo na tamtych karkówka prezentowała się jeszcze bardziej smakowicie...

Karkówka na dziko

  • 500-600g karkówki, pokrojonej na 4 grube plastry
  • 2 ząbki czosnku
  • pieprz ziołowy
  • pieprz czarny
  • sól
  • 2-3 łyżki kremowego ciemnego octu balsamicznego
  • kilka ziaren jałowca
  • 4-5 łyżek masła ghee lub oleju
Sos z grzybów leśnych:
  • 200 g świeżych grzybów leśnych
  • 1-2 liski laurowe
  • 1 duża cebula, pokrojona w grubą kostkę
  • 1 duża łyżka masła
  • 100 g gęstej kwaśnej śmietany, min. 18%
  • 2-3 łyżeczki mąki
  • czarny pieprz
  • 1/2 łyżeczki estragonu
  • 3-4 łyżki natki pietruszki 
  • sól                                                                                                     
Karkówkę lekko rozbiłam tłuczkiem, natarłam lekko przyprawami; roztartym czosnkiem, solą, pieprzem ziołowym i czarnym, posmarowałam kremowym octem balsamicznym, ułożyłam plastry jeden na drugim w ceramicznej miseczce, owinęłam folią, wstawiłam do lodówki na godzinę. 
Podsmażyłam na dużym ogniu na sklarowanym maśle, przełożyłam do naczynia żaroodpornego, przykryłam i piekłam z ziarnami jałowca w 180°C godzinę, potem zdjęłam pokrywkę i piekłam jeszcze ok. 20 minut.


Oczyszczone i pokrojona na grube półplasterki grzyby zalałam wrzątkiem i gotowałam ok. 30 minut. Odcedziłam, zostawiłam na sicie.
Cebulę podsmażyłam na maśle na złoto, dodałam grzyby, smażyłam, aż nabrały złotego koloru, dodałam estragon, czarny pieprz (dużo czarnego pieprzu!), podsmażałam jeszcze chwilę, zdjęłam z ognia, wlałam śmietanę, dokładnie przemieszałam, posypałam mąką i podgotowałam lekko na małym ogniu, doprawiłam do smaku, wsypałam pietruszkę, zdjęłam z ognia. 
Podawałam z ziemniakami i surówką z kiszonej kapusty, sosem polałam karkówkę.

Może niektórych zdziwi tak długi czas pieczenia, ale zapewniam, że karkówka upieczona w ten sposób jest wspaniale krucha i rozpływa się w ustach, a cały tłuszcz prawie całkiem się wytopi podczas pieczenia. Smacznego! :)

wtorek, 23 sierpnia 2011

Pierwszy chleb


 Pierwszy chleb robiłam wg przepisu Pana Dyrektora Piekarni :)
Bardzo prosty, moim zdaniem, idealny dla pioniera pieczenia domowych chlebów na zakwasie, bo oprócz cierpliwości i własnego zakwasu nie wymaga praktycznie żadnych innych nakładów.
Trzeba wziąć 500g zakwasu żytniego, 500g mąki żytniej (tej samej co do zakwasu użyliśmy), płaską łyżkę soli i do 200 g wody, bo dodajemy stopniowo. Krótko się wyrabia, czeka się, aż wyrośnie... A mój rósł idealnie, pewnie dzięki dobremu zakwasowi, jaki udało mi się wyhodować. 


Nie będę się tu rozpisywać, bo postąpiłam z moim chlebem dokładnie według zaleceń Pana Dyrektora, powiem tylko tyle, że TERAZ wiem, co zrobić lepiej. 
Rósł pięknie, chciałoby się powiedzieć, że jak na drożdżach, ale drożdży, przynajmniej tych cywilizowanych w nim nie było ani grama! Uparłam się też, że nie będę piekła w keksówce, tylko naturalnie, placek. W pierwszej chwili po wyjęciu byłam bardzo rozczarowana - że taki płaski, że skóra pęknięta, że twardy, że kwaśno pachnie...
Ale po ukrojeniu okazało się, że nie tylko się nie kruszy (czego najbardziej się bałam!), ale jest bardzo smaczny, lekko wilgotny, a dziurki są niezwykle regularne. I chleb prezentował się następująco:


Im więcej się go jadło, tym bardziej smakował. A najbardziej z samym masełkiem. Nie był oczywiście doskonały, bo moje osiągnięcie oceniam na połowę tej jakości, jaką bym chciała osiągnąć w chlebie.
Dodam jeszcze, że miał dość silną konkurencją w postaci świeżego chleba na zakwasie z ekologicznej piekarni, w której się zaopatrujemy na co dzień, a i tak został już pierwszego dnia do połowy skrojony. ;)


Dziękuję Mojej Piekarni i Fabryce Przepisów - zachęciliście mnie do pieczenia, Dyrektor rzeczowością opisów i zawartą w  nich prawdziwą pasją domowego pieczenia chleba bez drożdży, Kasia wyczerpującą merytoryką opisów możliwych błędów, dzięki temu udało się ich praktycznie uniknąć, a temat przecież nie jak rzeka, ale jak ocean! :)

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Kimchi

        
           Jak niedawno obiecałam, wrzucam przepis na kimchi, czyli koreańską kapustę kiszoną. Kapustę pekińską kiszoną na ostro oczywiście. Trochę pisałam już na jej temat przy okazji zupy Kimchi Jjigae, więc dziś tylko przepis. ;) Przepis znalazłam tutaj 
Mogłoby się wydawać, że robienie kimchi jest to trudne i czasochłonne, ale zapewniam, że jest to bardzo proste i wdzięczne zajęcie. Odkąd pierwszy raz ukisiłam własną kapustę (która zdecydowanie przewyższała w smaku tę z puszki, notabene cholernie drogą), każdy kolejny raz sprawia mi przyjemność i niezwykłą satysfakcję.
Bo to rytuał, bardzo podobny do tego, w jaki robi się naszą, białą kapustę. Tylko składniki i czynności są inne. I czas oczekiwania nieco krótszy.
A smak... Co będę pisać, jemy ją prawie do wszystkiego, a czasem wyjadamy samą prosto ze słoika. Wspaniała do zupy i jako dodatek do kanapek albo jako surówka do pieczonej ryby. I jest bardzo uzależniająca... ;)

Kimchi - koreańska kiszona kapusta pekińska


Składniki:
  • 1 duża kapusta pekińska (powinna być ładna i jędrna, najsmaczniejsza wg mnie z ładnymi, zielonymi liśćmi)
  • 60 ml soli morskiej (w oryginalnym przepisie 1/4 filiżanki/kubka)
  • 2 pełne łyżki Kochuchang - koreańskiej pasty z chili; tę pastę można z powodzeniem zastąpić mieloną, suszoną papryką (60 ml papryki + 2-3 łyżki ciepłej wody) słodką i ostrą -pół, bo płatki chili w takiej ilości  są zbyt ostre nawet jak dla mnie
  • 2-3 ząbki czosnku (1 łyżka przeciśniętego przez praskę)
  • 3-4 cm kawałek świeżego imbiru (1 łyżka utartego)
  • 2 łyżki sosu sojowego jasnego
  • 2 łyżki sosu rybnego lub ostrygowego
  • 1/2 utartego jabłka
  • 1/2 utartej gruszki 
  • 3-4 zielone cebulki


    Z kapusty ściągam zewnętrzne 2-3 liście, płuczę, osuszam, kroję na połówki wzdłuż i na duże kawałki (patrz zdjęcie wyżej), przekładam do miski. Do małej miski nalewam dość ciepłej wody, rozpuszczam dokładnie sól, wlewam do kapusty, dokładnie rozprowadzam, mieszam o odstawiam na 3-4 h. Co jakiś czas (jak mi się przypomni ;] ) przemieszam, by woda z solą dotarła do wszystkich liści.



    Po tym czasie płuczemy kapustę z roztworu soli w którym się moczyła 3 do 5-u razy, ja zawsze próbuję po trzecim płukaniu - jeżeli jest mocno słona już w ustach - płuczę ponownie, jeśli dopiero po przegryzieniu to płuczę jeszcze ostatni raz.
    Zostawiam do odsączenia na sicie, przekładam z powrotem do miski i dodaję kolejno - pastę kochuchang, starty czosnek, imbir, sos sojowy i rybny, starte jabłko i gruszkę, na koniec pokrojoną w ukośne paski zieloną cebulkę. 


    Wszystko dokładnie mieszam ręką, radzę robić to w rękawiczce jednorazowej, gdyż po takim mieszaniu kapsaicyna z papryki utrzymuje się (mimo wielokrotnego mycia!) na skórze rąk dość długo i następstwa po przetarciu oka, czy nawet skóry twarzy są dość nieprzyjemne.
    Po dokładnym wymieszaniu, przekładam kimchi do słoików, nie wypełniając ich do pełna, ponieważ kapusta będzie wytwarzała sok i gaz, a kiedy się ją otworzy to z pewnością wybuchnie. ;) No, może nie wysadziła nam kuchni w powietrze, ale połowa zawartości słoika znalazła się na mnie i na meblach. ;)
    Zakręcam słoiki dość mocno i przez pierwszą dobę zostawiam je w temperaturze pokojowej, potem chowam do lodówki. Kapusta jest gotowa po ok. 3 tygodniach, tzn. jędrna, krucha i soczysta, ale jeśli nie mamy wcześniej zrobionej, to zjadamy po 10-u dniach i też smakuje dobrze. ;)))


    niedziela, 21 sierpnia 2011

    Czeski gulasz piwny i festyn ludowy



                     I kolejny raz coś, co sprawia mi mnóstwo radości, czyli wspólne gotowanie. Tym razem było na nas znowu więcej, bo do przedsięwzięcia zgłosiły się  Pyza, Ola, Kasia a dołączyły Basia i Asiek. Tu chciałabym się pochwalić, że Asiek na co dzień prowadzi słodkiego bloga ze wspaniałymi wypiekami, ponadto od czasu do czasu gotuje ze uznanymi osobistościami środowiska kulinarnego i bardzo jestem dumna, że zechciała ze mną gotować czeski gulasz piwny. Przepis jakiś rok temu znalazłam na tym blogu, zmieniłam go stosownie do moich upodobań i według swoich podałam dziewczynom.
    Niestety, nie udało mi się wczoraj opublikować mojego gulaszu, poszłam z nim do lasu i zjadły mnie wilki. A faktycznie to spontanicznie zmuszono ;) mnie do wyjścia tutaj:


    Ale o tym za chwilkę. Najpierw przepis. :)

    Czeski gulasz piwny

    Składniki:
    • 50 dag łopatki wieprzowej lub innego dobrego mięska - u mnie gulaszowe wołowe
    • 2 duże cebula
    • 2 kromki chleba razowego
    • 1/2 butelki l piwa jasnego
    • 3 łyżki masła ghee lub sklarowanego masła lub smalcu
    • 1 łyżka mąki do obtoczenia mięsa
    • sól, pieprz, mielony kminek, ostra i słodka papryka w proszku, ziele angielskie (5 ziarenek), pieprz w kulkach (9 ziarenek), 2 listki laurowe
    Mięso pokroić w kostkę, obtoczyć w mące, obsmażyć na gorącym tłuszczu na dużym ogniu, mieszając, a jak odparuje wrzucić cebulę pokrojoną w kostkę i podsmażyć. Dodać całe przyprawy, zalać połową szklanki piwa i dusić ok. 40 min. (jeśli robi się z wołowiny, trzeba dusić w pierwszej fazie ok. 2h!), podlewając wodą jeśli trzeba. Potem dodać sól, kminek, ostrą paprykę, pokruszony chleb i resztę piwa. Dusić się, aż chleb się całkowicie rozpadnie i do miękkości mięsa. Później jeszcze ewentualnie doprawić. 
    UWAGA: Gulasz trzeba zrobić poprzedniego dnia przed podaniem, gdyż przez noc składniki się przegryzają i dopiero wtedy smakuje idealnie. 

    Na prośbę Asi publikuję też zdjęcia jej gulaszu, który niestety nie ma jeszcze swego kąta na jej słodkim blogu. :)
     Asiu, póki co, Twoje niesłodkie dokonania znajdą zawsze miejsce u mnie!


    A teraz słów kilka o festynie ludowym w Dachau. Jest to podobna impreza do Oktoberfest, jednak dużo mniejsza i trwa tylko tydzień. O Oktoberfest, zwyczajach i celebracji otwarcia tego święta nie będę się rozpisywać, ponieważ niedługo się zacznie i będzie okazja do opisania pokrótce tego wydarzenia. W Dachau (ok. 30 km od Monachium) odbywa się co roku w drugiej połowie sierpnia, rozpoczyna się, podobnie jak w Monachium, otwarciem pierwszej beczki piwa przez burmistrza, następnie przejazd wszelkich cechów rzemieślniczych na barwnych wozach do miejsca świętowania i zabawy, czyli wielkiego placu z trzema namiotami, muzyką bawarską na żywo, piwem i typowym dla takich festynów bawarskim jedzeniem. 

    Towarzyszy temu wiele różnych atrakcji, są budki z przeróżnymi specjałami (naleśniki, szaszłyki, owoce w czekoladzie, serduszka piernikowe  z kolorowym lukrem oraz leberkäs), strzelnice, loterie i wesołe miasteczko. W samym mieście odbywają się imprezy towarzyszące jak koncerty, spektakle, występy grup folklorystycznych, jazzowych, rockowych i jeszcze wiele, wiele innych. Trzeba powiedzieć, że podczas trwania tych festynów wszyscy ubierają się w stroje ludowe, a w dobrym tonie jest nosić Trachtn (strój ludowy), czyli Dirndl (sukienka) i Lederhose (skórzane męskie spodnie) nawet do pracy, czy w mieście, a nie tylko na wyjście na plac imprezowy. Uważam to za fajną tradycję, szkoda, że w Polsce zanikł zwyczaj noszenia tradycyjnych ubrań, choćby podczas festynów, czy uroczystości.
       (ja i przyjaciel Rafał, mieszkaniec Dachau)

    Atmosfera jest dość przyjemna, chociaż pod wieczór wiele mocno zawianych osób nie trzyma już pionu, a hałas z każdej strony staje się nie wytrzymania. Dlatego festyny te nie trwają dłużej niż do 23.00. My wróciliśmy do domu ok. 2.00, ponieważ musieliśmy dojechać do Monachium kolejką podmiejską i kilka przystanków autobusem, ale wybawiliśmy się świetnie! :)

     

    czwartek, 18 sierpnia 2011

    Staroczeska kartoflanka z kurkami


    Ta zupa jest popularna oczywiście nie tylko na terenach Bohemii, ale we wszystkich sąsiadujących krainach. Kolejny przykład na to, że pyszne jedzenie nie zna granic. Znajdziemy więc zupę ziemniaczaną z podsmażonymi kurkami na polskim i czeskim Śląsku, Morawach, Łużycach i Bawarii. Wydawać by się mogło, że to zwykła kartoflanka, ale wystarczy pierwsza łyżka, by się przekonać jak wykwintnym i delikatnym jest daniem. Nic dziwnego, że wiele cenionych, ekskluzywnych restauracji nie tylko z tradycyjną kuchnią ma w swoim menu taką lub inną wersję tej zupy.
    Moim zdaniem wcale nie tylko dzięki kurkom, bo z powodzeniem można zastąpić je suszonymi grzybami lub nawet pieczarkami. To aksamitność ziemniaków i podsmażonych warzyw nadają tej zupie szlachetność i smak, a kurki są po prostu doskonałym zwieńczeniem dzieła.

    Staroczeska (i nie tylko) kartoflanka z kurkami


    Składniki:
    • 750 ml bulionu warzywnego
    • 3 duże ziemniaki (ok.300 g)
    • 1 marchewka
    • 2 łyżki masła
    • 1 łyżka oleju kukurydzianego
    • 6-5 cm żółtej (środkowej) części pora
    • 50 g surowego boczku
    • 100-150 g kurek
    • 1 łyżeczka pieprzu ziołowego
    • 3-4 gałązki tymianku
    • 100 g gęstej, dobrej śmietany
    • pieprz, sól
    • szczypiorek

    Na dużej patelni rozgrzałam 1 łyżkę masła z olejem kukurydzianym, wrzuciłam ziemniaki, pokrojone w sporą kostkę i marchewkę, pokrojoną w plasterki. Podsmażałam kilka minut, następnie dusiłam pod przykryciem ok. 10 minut.
    Warzywa razem z gałązkami tymianku wrzuciłam do gorącego bulionu, gotowałam do miękkości.
    Pora pokroiłam w talarki i podsmażyłam na tej samej patelni na 1 łyżce masła, oprószyłam solą, poddusiłam chwilę, żeby zmiękły, wyłożyłam na talerzyk-
    Na drugiej mniejszej patelni podsmażyłam boczek na chrupko, dodałam oczyszczone i pokrojone na połówki kurki, a kiedy sok odparował posypałam pieprzem ziołowym i czarnym, podsmażałam jeszcze chwilę. 






    Tymianek wyjęłam, a z zupy wybrałam do pojemnika blendera połowę ziemniaków, wlałam szklankę wywaru, w którym się gotowały i zmiksowałam. Połączyłam z zupą, dodałam podsmażony boczek i kurki, wymieszałam, zagotowałam, zestawiłam z ognia.
    Do śmietany wlałam łyżkę zupy, następnie drugą, dokładnie wymieszałam i wlałam do zupy (zapobiegamy w ten sposób zwArzeniu się kwaśnej śmietany w gorącej zupie), delikatnie wymieszałam, doprawiłam do smaku solą i pieprzem.
     Do talerzy nalałam zupy, posypałam siekanym szczypiorkiem i krążkami pora. 




    Zupa zgłoszona do akcji: 

    Konkurs Winiary! Zupa jak malowana!

    środa, 17 sierpnia 2011

    Pizza Prezydentowej

                          
                    Czasem lubimy zjeść pizzę we włoskiej pizzerii, a jesteśmy już tak rozpasani, że chodzimy tylko do takich, które mają piec opalany drewnem. ;) Czasem lubię też zrobić w domu.  Mam wieloletni, sprawdzony (od 1997 roku!) przepis wg przepisu tradycyjnego włoskiego ciasta - na pizzę nicejską.  Wychodzi chrupiące, nie za grube i nie za cienkie i rozpływa się w ustach. 
    Przepis znajdziecie poniżej, a dodatki skomponujcie sami. ;) Smacznego!

    Pizza Prezydentowej (ciasto podstawowe)

    • 35o g mąki pszennej + do podsypywania
    •  5-6 łyżek ciepłego mleka
    • 10 g drożdży 
    • szczypta cukru
    • 200 ml wody (dolewamy stopniowo, ilość zależy od wilgotności mąki)
    • 2 łyżki oliwy z oliwek 
    • płaska łyżeczka soli


    Drożdże rozrabiamy z ciepłym mlekiem i cukrem, dodajemy trochę mąki, żeby uzyskać rozczyn o gęstości kwaśnej śmietany. Odstawiamy w ciepłe miejsce do wyrośnięcia na ok. 30 minut.
    Wyrośnięty rozczyn mieszamy z resztą składników,  pamiętając o stopniowym dolewaniu wody. Wyrabiamy dokładnie, żeby ciasto było gładkie i bez grudek, aż przestanie przywierać do rąk i ścianek miski. Powinno być plastyczne, miękkie i elastyczne.
    Rozciągamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Odstawiamy w ciepłe miejsce do ponownego wyrastania na kolejne pół godzinki.


     Smarujemy ciasto sosem pomidorowym, np. takim i kładziemy dowolne dodatki ( ja dałam cebulę pokrojoną w niezbyt cienkie krążki, małą paprykę czerwoną i zieloną pokrojone w paski, plasterki pikantnego salami, papryczkę jalapeno pokrojoną w cienkie plasterki i straty ser żółty edamski i cheddar).
    Co ważne - nie należy przesadzić z ilością dodatków, żeby nie przeciążyć i nie przemoczyć ciasta. Jeśli dajemy pieczarki, to najlepiej lekko podsmażone, a świeże pomidory, najlepiej położyć już na ser, żeby szybko się zapiekły i nie przemoczyły ciasta.
    Całość przyprawiłam dużą ilością oregano, bazylią, czarnym pieprzem i odrobiną majeranku. Piekłam w piekarniku nagrzanym do 190°C na dolnym poziomie ok. 20 minut.
    Pyszne z sosem czosnkowym lub ketchupem i lampką czerwonego wina!




    wtorek, 16 sierpnia 2011

    Pierożki tyrolskie

                     
            Dzisiaj znowu gotowałyśmy wspólnie z Pyzą, Olą i Kasią. Na polecenie dziewczyn, to znowu ja byłam szczęśliwą wybierającą i wybrałam tradycyjne danie południowo-tyrolskie. Wyczaiłam je w niemieckim magazynie kulinarnym "Lust Auf Genuss" nr 09/2011, który był w całości poświęcony właśnie tradycyjnej kuchni południowo-tyrolskiej. 
    Zauroczyła mnie w tym daniu mieszanka przaśnego polskiego jedzenia ze szczyptą włoskiego smaku. Chociaż pierożki wyszły mi trochę koślawe, to absolutnie nie zawiodłam się na ich smaku; są znakomite, na pewno nie raz jeszcze je zrobię. Mam nadzieję, że dziewczynom też smakowały i nie rozczarował ich mój wybór.
    Pierożki tyrolskie
     1. CIASTO
    Tradycyjne robione jest tylko z mąki pszennej, w przepisie podano natomiast tak:

    150 g mąki pszennej (405)
    100 g drobno zmielonej mąki żytniej
    100 ml bardzo ciepłej wody
    1 jajko
    1 łyżka oliwy z oliwek

    2.FARSZ:

    200 g kapusty kiszonej (jeśli jest twarda i kwaśna - obgotowanej i lekko odciśniętej)
    150 g serka ricotta, mascarpone lub tłustego, drobno zmielonego twarożku

    50 g wędzonego boczku
    1 cebula
    2 łyżki masła
    1/2 łyżeczki kminku w ziarnach, ja dałam mielony
    2 łyżki wytrawnego białego wina (lub 1 łyżka octu winnego i 1 łyżka wody)
    pieprz, sól, pieprz ziołowy
    , majeranek, papryka słodka lub ostra do smaku
    dodałam jeszcze 1 łyżeczkę cukru, bo miałam dość kwaśną kapustę


    Ponadto: 2-3 łyżki masła do podsmażenia pierożków , sól, ok. 50 g startego parmezanu, pół pęczka szczypioru
    Wykonanie:
    Zagniatamy ciasto (jak na pierogi) i krótko wyrabiamy na gładkie, odstawiamy przykryte folią spożywczą na 30 minut.
    Przygotowujemy w tym czasie farsz - serek odsączamy (jeśli to ricotta), cebulę i boczek siekamy, podsmażamy na maśle na złoto, dodajemy kapustę i przyprawy, wszystko razem podsmażamy. Dodajemy wino (lub ocet winny i wodę) i dusimy pod przykryciem 4-5 minut. Zestawiamy, zostawiamy do całkowitego ostygnięcia.
    Zimną mieszankę cebuli, kapusty i boczku łączymy z serem, dobrze mieszamy, przyprawiamy.
    Ciasto dość cienko rozwałkowujemy i wycinamy krążki 8-10 cm średnicy, każdy smarujemy lekko za pomocą pędzelka wodą  i lepimy.
    Na krążek kładziemy łyżkę farszu, przykrywamy drugim krążkiem, zlepiamy brzegi dookoła dociskając np. kubkiem (czymś o grubszych ściankach) lub palcami, jak pierogi. 
    Ja niestety nie dałam rady tak lepić i wypróbowałam sposób jak na tortellini (zdjęcie), który okazał się skuteczniejszy niż tradycyjne lepienie pierogów.


     Zagotowujemy duży gar lekko osolonej wody. Na wrzącą wrzucamy pierożki, gotujemy na lekkim ogniu, aż wypłyną, jeszcze 2 minuty od momentu wypłynięcia.
    Na patelni rozgrzewamy masło, zbieramy pianę, żeby było klarowne, wrzucamy pierożki, podsmażamy lekko z obu stron, wykładamy na talerz.
    Posypujemy szczypiorkiem i parmezanem. Podajemy z winem Vernatsch, domowym winem z południowego Tyrolu. ;)


     
    Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...